sobota, 28 listopada 2009

Kanary stary nie do wiary...


Samolot przyleciał zgodnie z planem. Było cieplej. Tak, to chyba pierwsze na co zwróciłem uwagę na wyspie Gran Canaria. Po przesiedzeniu 2,5 godziny w wygodnym samolocie ale chłodnym samolocie (pustki jak w PKP w środku tygodnia) ciepło wręcz mnie uderzyło. Nie było może jakoś szczególnie gorąco, może 20-22 stopnie ale jak już wspomniałem zarówno lot jak i sama Portugalia odzwyczaiły mnie od wysokiej temperatury. Zastanawiam się czy gdybym nie przyleciał z Polski nie doznałbym jakiegoś szoku termicznego? Po kilkunastu minutach odnalazłem przystanek z którego odjeżdżał mój autobus. Tam poznałem Juana - belga, który od 2 lat podróżuje po Hiszpanii. Jest to jednak podróżnik inny niż miliony turystów na całym świecie. Juan (a w zasadzie Ian czy inny belgijski Jan) po prostu żyje z dnia na dzień. Ma ze sobą gitarę, którą kupił w Hiszpanii i na której nauczył się tam grać. Łapie się każdej pracy, nie wymaga wiele - jak sam mi powiedział 10 euro dziennie mu w zupełności wystarczy. Sypia na plaży, czasem w jakimś hotelu. Jak sam mówi, kiedy wstaje rano i kąpie się w oceanie czuje się jak nowo narodzony. W ciągu 25 minut dowiedziałem się jak skutecznie szukać pracy czy kiedy odwiedzić Andaluzję. Tylko więcej takich ludzi. Szkoda, że nadjechał mój autobus i musiałem jechać do miasta. Mam nadzieję, że w końcu dotrze na Teneryfę i i tam znajdzie pracę bo jak sam twierdzi na Gran Canarii znalezienie jej było niemożliwe. Spotkałem go w sumie kilka dni później, pod Caritasem na avenida de Escalaritas. Nadal starał się dotrzeć na Teneryfę i pewnie teraz już tam jest. Po 2 godzinach jazdy autobusami, pomyleniu kierunków, zjedzeniu falafela udało mi się spotkać z Anglelem - moim hostem i... po 15 minutach już jechaliśmy na imprezę do jego znajomych. Hiszpanie oczywiście po angielsku nie mówią nic a nic, na szczęście później przyszedł Jan erazmus z Czech i było z kim porozmawiać. Impreza jak impreza, potem jakiś klub, szybkie jak na tutejsze warunki zakończenie imprezy i spać. A potem nadeszła sobota.
Słońce świeciło naprawdę mocno. Wstałem po imprezie i pierwszą rzeczą o której pomyślałem to wyjść na miasto. Po kilkunastu minutach już wędrowałem sobie po ulicach zagryzając śniadanie z bananów i wody i podziwiając miasto. Las Palmas sprawiło na mnie wrażenie spokojnego turystycznego miasteczka. Dość długa plaża, wzdłuż niej promenada i mnóstwo knajpek. Co prawda nie są to jeszcze białe piaski ale jak na polskie warunki jest całkiem nieźle. Na wszelki wypadek kupiłem sobie mocny filtr. Wielkim fanem opalania się nie jestem i nie będę. Poleżeć na plaży owszem, mogę ale spędzić tam kilka dni by zmienić lekko kolor skóry? Podziękuję. Co oczywiście zrobiłem potem? Zgubiłem się. Mapa została w mieszkaniu więc musiałem się po wspinać (górka jak na warunki w Covilha była wręcz płaska). Jak się okazało, nie dość, że się jednak nie zgubiłem to dodatkowo wróciłem do mieszkania krótszą droga niż szedłem rano. Do Angela tego wieczoru mieli przyjechać inni ludzie z Polski. Byli to erazmusi, którzy niedawno się obronili i urządzili sobie podróż po Portugalii, Maroko i wyspach kanaryjskich. Wypiliśmy trochę Sangrii i piwa, porozmawialiśmy o wyprawach po Europie i naszym ulubionym przewoźniku lotniczym. Całkiem sympatyczna ekipa, pozdrawiam ich w tym miejscu:)
Strach ogarnął mnie trzeciego dnia. Niedziela była więc dla mnie dniem straconym. Spędziłem kilka godzin spacerując po mieście ale ostatecznie wróciłem do Angela i zrobiłem nam prosty obiad z warzyw i makaronu sojowego. Strach wynikał przede wszystkim z braku jakiegokolwiek noclegu na kolejne 4 dni. Strach, który paraliżuje dobry humor i potrafi wyniszczyć. Na szczęście gotowanie poprawiło mi humor i uwolniło od części złych myśli. W zasadzie to chyba wszystko jeśli chodzi o niedzielę.
Spontaniczny był poniedziałek - pojechałem z polską ekipą na stare miasto do Las Palmas by dowiedzieć się, że tam nic niema. Po chwili wyskok na plażę, pożegnanie a potem wypad na lotnisko. Odebrałem resztę ekipy z Covilha i okazało się, że jednak nie jedziemy na południe tylko chłopaki jadą do miasta spać. Całe szczęście Angel zgodził się przyjąć mnie na jeszcze jedną noc. Wieczorem gorączkowo szukałem jakiegokolwiek noclegu na kolejny dzień. W oczy zajrzał mi znany z niedzieli strach. I wtedy ktoś - specjalny ktoś powiedział mi, że nie mam się czego bać bo zawsze jest przy mnie. W tym momencie zrozumiałem, że mój strach jest po prostu głupi i bezpodstawny. Czasami boimy się tylko własnych słabości i kompleksów. Nagle stałem się spokojny i zrelaksowany, spojrzałem na wszystko zupełnie inaczej. Dziękuję. 20 minut później Jens napisał, że może mnie przyjąć na jedną noc w Maspalomas...
Seicento koloru białego podjechało po mnie na rogu alej Gran Canaria i Teneryfe we wtorkowy wieczór. Mój kolejny Couch był Niemcem i miał na imię Jens. Ale o tym później. Wcześniej o kilku godzinach na plaży, rozmowach o niczym i łapaniu kilkumetrowych fal. No a jeszcze wcześniej o znalezieniu biletów do Krakowa za 8 euro i wielkiej radości z tego powodu. Niestety nie udało się ich jednak kupić - jak się okazało później. Jens od ponad roku mieszka na wyspie. Pracuje na budowie i zajmuje się hydrauliką i jest też instruktorem nurkowania. Zawiózł mnie do swojego drewnianego domku z cudownym widokiem poza miastem. Przy próbie kupienia biletów okazało się, że już tak tanio do Krakowa nie polecę i mój szaleńczy optymizm troszkę przygasł. Ale jeszcze znajdę jakiś sposób, wiesz o tym - znasz mnie przecież. U Jensa wypiliśmy po dwa piwka, posiedzieliśmy na tarasie i zostałem poczęstowany bimbrem produkcji Jensa. Później skoczyliśmy do MasPalomas na piwo. Trafiliśmy na tzw. Bier Strasse czyli miejsce w centrum handlowym gdzie znajdują się same niemieckie knajpy. Dla Niemców. Bo w Maspalomas jest dużo Niemców. Zwłaszcza starych Niemców. Wreszcie po 2 miesiącach miałem okazję napić się piwa pszenicznego. Jedna tęsknota mniej. Inne niestety muszą poczekać. Ten wieczór wspominam jako jeden z najciekawszych z całego wyjazdu. Jens opowiedział mi sporo o sobie - pływał na jachtach sportowych, uczył spadochroniarstwa, moto paralotniarstwa i nurkowania. Powiedział mi bardzo ważną rzecz: jeśli masz jakąś ideę, jakiś pomysł - zrealizuj go. Później będzie już za późno, później będę żałował, że tego nie zrobiłem. W tym momencie zrozumiałem, że nie ma na co czekać tylko trzeba chwytać dzień póki jest jeszcze w pełni. Nocą może już nie być tak pięknie i będę jak Ci niemieccy emeryci. Znajdę się na wakacjach za duże pieniądze nie czując nawet połowy klimatu miejsca w którym się znalazłem. Czyż mogłem trafić na lepszego hosta?
Sprzęgło rozwaliło się w środę. Jens podrzucił mnie na plażę w Maspalomas, tam pochodziłem sobie po naturalnych wydmach a później po mieście. Okazało się ono być miastem dla Niemców, Brytyjczyków czy Skandynawów. W sumie nic wartego opisania. Pojechałem spotkać się z chłopakami do Puerto Rico. Po kilkunastu minutach, od mojego przybycia spaliło się sprzęgło w wynajętym samochodzie i tyle relaksu. Na szczęście sprawa zakończyła się pozytywnie i można było spokojnie sobie poleniuchować na plaży. Jeśli chodzi o Puerto Rico to jest ono urokliwym kurortem ze świetną ścieżka łączącą dwie największe plaże tego miasteczka. Wieczorem upiliśmy się i poszliśmy spać na plaży. Wytrzymałem do 4.40 i poszedłem spać do zbudowanego przez chłopaków namiotu z leżaków i parasoli. W ten oto sposób przywitał nas...
Szybko mijający czwartek. W zasadzie można o nim napisać tylko tyle, że był. Spędziliśmy go na plaży. Pełen relaks. Kolejna noc na plaży.
Smutek ogarnął mnie w piątek. Wyjazd po prostu. Ale sprawdziłem sobie pocztę i już było lepiej. W samolocie poznałem sympatyczną dziewczynę z Hiszpanii, która bała się latać. Chyba jeszcze nigdy żadna podróż nie minęła mi tak szybko. Przez te 2,5 godziny rozmawialiśmy o wszystkim. Pomagałem jej jakoś zwalczyć strach po prostu zwykła rozmową. Dowiedziałem się od niej jeszcze kilku ciekawych rzeczy o wyspach kanaryjskich. Teraz siedzę na lotnisku w Porto i to wszystko spisuję. Powoli podróż sie kończy.
Ludzie których poznałem w ciągu tych kilku dni to najlepsze co zapamiętam z tej wyprawy. Juan uświadomił mi, że można realizując szaleńcze marzenia być szczęśliwym pomimo przeszkód. Angel nauczył mnie, że podróże to tylko kwestia dobrej woli i cierpliwości. Dzięki Jensowi zrozumiałem, że muszę łapać zawsze pierwszą okazję i realizować każdy pomysł nieważne ile czasu i pieniędzy będzie wymagał. Gran Canaria to piękna wyspa ale to właśnie spotkania z ludźmi były najwspanialsze. Dzięki chłopaki.
Księżniczko i Isabel - dziękuję za słowa wsparcia z Polski. To właśnie wymienieni tu ludzie sprawili, że głupi wyjazd na Kanary z prostego i spontanicznego wypadu zamienił się w tydzień, który zmienił we mnie tak wiele i na zawsze pozostanie niezapomnianym przeżyciem.
p.s. Reszta fotek TUTAJ

sobota, 7 listopada 2009

Moja magisterka

To już ten czas by się za to zabrać powolutku, moja dorosłość zbliża się powoli. W ogóle dziś zmieniam swoje życie:)

Temat roboczy „Projekt i wykonanie robota mobilnego poruszającego się pod szklanych ścianach”


Celem pracy
jest zamodelowanie a następnie wykonanie robota mobilnego, który będzie w stanie poruszać się po szklanych ścianach budynku. Robot ten będzie miał za zadanie czyścić szyby z zanieczyszczeń.

Wstępny zakres pracy wykonanie modelu 3D konstrukcji robota, która będzie umożliwiała poruszanie się i czyszczenie różnorodnych powierzchni przy zachowaniu jak najlepszej efektywności i przy możliwie jak najmniejszych gabarytach. Dobór napędów i elementów układu sterowania. Wykonanie programu. W miarę możliwości również wykonanie fizycznie. Wykorzystanie m.in. elementów pneumatycznych i sterowników PLC (Unitroniks).

piątek, 6 listopada 2009

Prezent urodzinowy

Bo czasem człowiekowi do głowu przyjdzie głupawy pomysł:)

poniedziałek, 2 listopada 2009

Czas coś i napisać


Minął już dobrze ponad miesiąc od przyjazdu tutaj. W zasadzie nadal nic się nie dzieje, ot czasem się postudiuje (ale nie za dużo) czasem coś wypije (ale nie za mało) czasem coś ugotuję (wyrabiam sobie tu powolutku fanklub) a czasem gdzieś pojedzie. Ostatnio byliśmy w Porto. Miasto jest cudowne i warte spędzenia tam większej ilości czasu. Niestety byliśmy tylko na jedną noc ale za to spędziliśmy ją w towarzystwie przemiłej portugalskiej pary i jednego Brazylijczyka. A to wszystko dzięki couchsurfingowi. Do tego zdążyłem się załapać na pokaz mody, zwiedzanie winnic gdzie leżakuje Porto czy delikatne plażowanie. Więcej zdjęć kiedyś i gdzieś.